Ta poduszka pachnie mamą, czyli o podróżowaniu z dziećmi

To nie będzie tekst poradniczy, co koniecznie zrobić, a czego absolutnie nie robić podróżując z dziećmi po Azji. Nie będzie o tym, co ze sobą zabrać, gdzie się udać, a co odpuścić. Chyba po raz pierwszy za to będzie trochę więcej o moich córkach.
Będąc zupełnie szczerą, rzadko chwalę moje latorośle publicznie. W ogóle rzadko o nich mówię. Z dwóch powodów. Po pierwsze, musicie wiedzieć, że spędzam z nimi bardzo dużo czasu. Po ich narodzinach, z każdą z nich byłam minimum rok w domu. To była świadoma i zawsze wiedziałam, że bardzo dobra decyzja. Później zaczęły uczęszczać do placówek, co oznacza, że zaczęły się choroby, co z kolei oznacza, że często zostawałyśmy w domu. Nie raz i nie dwa zdarzyło się, że pracowałam zdalnie z dzieckiem na kolanach. Nie dlatego, że musiałam. Pracuję w bardzo fajnej firmie - pozdrawiam Kemire - i nigdy nie odczułam krzywych spojrzeń biorąc zwolnienie na dziecko. Pracowałam tak, bo nie chciałam przysparzać trudności zespołowi a dodatkowo czułam, że jestem na bieżąco, że jestem w trybie pracy, który jest dla mnie bardzo ważny i potrzebny. Oprócz tego, wyjeżdżając na wakacje, domki ze znajomymi, weekendy, zawsze zabieramy dziewczyny ze sobą. Tak się akurat złożyło, że nie mamy możliwości zostawić ich na dłużej, więc jeśli chcemy spędzić czas z przyjaciółmi, to one po prostu jadą z nami. Zazwyczaj są też jedynymi dziećmi, co pewnie mogłoby być również jakimś minusem. Niemniej powiem Wam, że nasza bliska koleżanka, która na wyjazdy z dziećmi raczej średnio się zapatruje, mówi nam, że nasze są jedynymi, z którymi może przebywać dłużej. 




Bali, 2023



Tak więc, w związku z tym, że spędzam z nimi mnóstwo czasu w każdej postaci - ze zdrowymi, z chorymi, w domu, na wakacjach - kiedy już jestem bez nich, mówienie o dzieciach jest gdzieś daleko na liście tematów :) Delektuję się tym, że mogę pogadać z innymi o naszych dorosłych sprawach. Po drugie, jakoś tak czuję, że najlepszą laurkę one wystawiają sobie same. Jasne, że nie omijają nas aferki i inne atrakcje, ale w ogólnym odbiorze dziewczyny są naprawdę bardzo spoko :) Te_Ci z Was, które_rzy je znają pewnie mogą to potwierdzić. 

No i tutaj wracamy do tematu wspólnych wyjazdów. Dla nas to naprawdę jest wspaniały czas. Wiem, że teraz w przestrzeni publicznej idziemy raczej w stronę odbrązawiania rodzicielstwa i mówienia, że jest trudno i nie zawsze biało-błękitno- -różowo, co moim zdaniem jest dobre, bo prawdziwe. Natomiast nie będę też ściemniać, że jest mi ciężko wtedy, kiedy akurat nie jest. Tak naprawdę w podróżach jest nam wszystkim łatwiej niż w domu. Sądzę, że wynika to z tego, że wszyscy uwielbiamy zwiedzać świat. Dziewczyny pewnie jeszcze nie są tego do końca świadome, ale my widzimy, że odziedziczyły ten gen. No dobra, nie wiem, czy jest coś, co można nazwać genem podróżniczki, może to zwyczajnie kwestia tego, że są do tego przyzwyczajone od początku swojego życia. Ze starszą pojechaliśmy pierwszy raz za granicę (do Hiszpanii), kiedy miała cztery miesiące. Z młodszą (do Egiptu) w wieku ośmiu miesięcy.



Sapa, Wietnam, 2023


Aktualnie jesteśmy w najdłuższej rodzinnej podróży. Wyruszyliśmy z Polski 18 stycznia a wracać będziemy 26 lipca. Odwiedziliśmy Tajlandię, Kambodżę, Wietnam i Indonezję. Jeśli nic się nie wydarzy, to przed nami jeszcze Singapur, Malezja i prawdopodobnie Sri Lanka. No dobrze, ale do rzeczy. Jak to wygląda z czysto praktycznej perspektywy?

Z kwestii przedwyjazdowych jedyną trudnością były szczepienia. Początkowo nie było łatwo. Jak to często bywa więcej było strachu w trasie do lekarza niż faktycznego bólu na miejscu, ale że dawek było sporo, to... zwyczajnie się przyzwyczaiły. My jedynie do kosztu szczepień musieliśmy dorzucić koszt pocieszaczy z Pepco. 

Będąc już w samej podróży nie mamy żadnego problemu z tak zwanymi przyziemnymi rzeczami. Dziewczyny jedzą albo niektóre ulubione lokalne potrawy, jak na przykład sataje, sajgonki, pad thai albo typowy western food typu pizza, makaron, burger itp.
Nie boją się latać samolotem. Wprost przeciwnie, bardzo lubią, kiedy są turbulencje. Pomimo choroby lokomocyjnej jednej z nich bardzo dużo przemieszczamy się samochodami, autokarami, łodziami itp. I bez względu na to, o której musimy wstać - przykładowo o 4.30 na wschód słońca w Angkor Wat - budzą się sprawniej niż normalnie do przedszkola.
Praktycznie nie ma takiej rzeczy, w zrobieniu której ograniczałby nas fakt, że podróżujemy z dziećmi. Zdarza się, że pewne aktywności np. snorkeling robimy na zmianę, a na wulkan wspina się sam Dziesio, kiedy my jeszcze smacznie śpimy w domu. Nie pójdziemy też na całą noc na imprezę, ale potańczymy... przed wejściem na imprezę na Khao San Road w Bangkoku lub przy muzyce live na rajskiej plaży. Organizujemy się tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. 
A tak ponad wszystko, to, ile nasze dzieciaki się tutaj nauczyły, to materiał na trzy takie wpisy. Każdego dnia obcują z inną kulturą, językiem, zwyczajami, krajobrazami. Już teraz widzimy bardzo duży postęp w ich rozwoju a pewnie niektóre klapki pootwierają się jeszcze jakiś czas po powrocie.



Pola solne, Kep, Kambodża, 2023



Zasłodziło Was? Spieszę z łyżką dziegciu :) Kryzysy, które w podróży marzeń również się nam zdarzają, wynikają głównie z tego, że jesteśmy CAŁY CZAS razem we własnym sosie. To jest super wartościowe dla nas jako rodziny, ale też w dłuższej perspektywie nie jest zdrowe. Dziewczyny nie chodzą tutaj do placówek, ponieważ nieustannie się przemieszczamy. Brakuje im przedszkola i bardzo tęsknią za rówieśnikami. Oczywiście, bawią się czasami ze spotkanymi dziećmi, ale to nie to samo. 
My z kolei jesteśmy jedynymi odpowiedzialnymi za nie osobami. Nie mamy odciążenia w postaci dziadków, pań z przedszkola czy rodziców innych dzieci, z którymi spędzają czas w swoim codziennym życiu. Tutaj opieka nad nimi spoczywa tylko i wyłącznie na nas, nawet jeśli w Wietnamie koronawirus kładzie nas do łóżka. 
Mój mąż pracuje dwa dni w tygodniu, raczej w osobnym pomieszczeniu, ale zawsze jednak gdzieś z nami w tle. Ja zawiesiłam pracę, jednak wiedziałam, że wyjeżdżając na tak długo, nawet w najpiękniejszych okolicznościach przyrody, będę potrzebowała odskoczni od dzieci i poczucia, że poza moim ciałem, jakieś ruchy wykonuje również mój mózg. To powód, dla którego powstał blog i profil na Instagramie. Cieszę się, że czytacie, śledzicie a nawet czekacie. Bardzo Wam za to dziękuję <3




Nusa Penida, 2023 



Tak to w ogólnym zarysie wygląda u nas. Zdaję sobie sprawę, że u innych może być zgoła inaczej, bo wiele zależy od samych dzieci, ich temperamentów, reakcji na zmiany. Jeszcze innym aspektem jest kwestia porozumienia się w związku. Niemniej, jeśli intuicja podpowiada Wam, że taka podróż byłaby dla Was Wszystkich fajną opcją, to załatwiajcie formalności i w drogę! Kto wie, może przypadkiem podsłuchacie, jak Wasze dziecko zasypiając w piętnastym z kolei hotelowym pokoju, ściskając w dłoniach Waszego jaśka, szepcze "Mmm, ta poduszka pachnie mamą"? Albo oglądając przepiękny pokaz fajerwerków w Ho Chi Minh (dawny Sajgon) pod wpływem chwili zdobędzie się na wyznanie, że "polubiło już rajstopy", chociaż ostatni raz miało je na sobie kilka miesięcy temu? Albo po prostu przy jakiejś prozaicznej czynności dowiecie się, że "rodzice to tak pomagają dzieciom w życiu, że szok"?
Jak widać wspólne podróże poruszają wiele czułych strun :) I wcale nie muszą być dalekie i długie, bo emocje ZAWSZE wędrują z Nami. Na pewno też macie na to wiele dowodów. Niezmiennie czekam na nie w komentarzach lub w mailach ;)



Ko Kut, 2023














Komentarze

  1. Wracam do pracy bo tak się zaczytałam, że już dawno po przerwie 🙂 świetny wpis, gdybym miała talent do pisania też bym tak to ujęła w słowa 🫣 przed nami , tzn dziećmi-jutro pierwszy lot samolotem, dam znać jak wrażenia, tzn czy rodzice dali radę, bisous 😗
    Elik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twój pierwszy lot samolotem :) Bawcie się najlepiej!

      Usuń
  2. Lubię zarówno podróże z dziećmi jak i bez nich. Jak jedziemy z nimi to tak dobieramy atrakcje żeby to one były zadowolone bo szczęśliwe dziecko to szczęśliwy rodzic. Jeśli jedziemy gdzieś sami to wybieramy miejsce, które nam się podoba ale niekoniecznie jest w guście naszych dzieci. A one wtedy spędzają czas u dziadków wiedząc że rodzice potrzebują czasu pobyć sami. W tym roku będziemy testować wyjazdy pod namiot, zarówno one jak i mój mąż są podekscytowane natomiast ja.... ja przerażona;) ponadto w tym roku każda z nich jedzie na obóz (każda na inny) i jakby jest dla nich oczywiste że skoro one jadą same to my też mamy do tego prawo i możliwość;) mam jednak marzenie/życzenie zeny za rok wyjechać cała rodzi a gdzieś daleko na ponad miesiąc...

    OdpowiedzUsuń
  3. No to dzieje się, pogadamy po wakacjach o wrażeniach, może zrobimy u mnie na insta coś razem? My nie byliśmy nigdzie sami od lat :( No ale nie można mieć wszystkiego, cieszymy się tym, co mamy. A co do marzenia, to coś czuję, że jest w Waszym zasięgu bliżej niż dalej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Masaż, poproszę

Ach, te trudne szlaki rowerowe