Ach, te trudne szlaki rowerowe
Znacie kogoś, kto nie potrafi jeździć na rowerze? Nie?
Jeszcze kilkanaście lat temu ja byłam tą osobą. Zapewne jakaś część z Was pamięta mnie z tego okresu i nie miała o tym fakcie bladego pojęcia. Umówmy się, nie było to arcytrudne do ukrycia. Na wszystkie propozycje wycieczek na jednośladzie, rzucałam niewzruszenie: "Sorry, ale beze mnie. Nie mam roweru." Owszem, pojawiały się pomysły typu: "Słuchaj, to zapytam siostrę/mamę/koleżankę, czy ci pożyczy", ale jakoś sprytnie je ucinałam. Nigdy nikt się nie domyślił, albo po prostu nie dał mi odczuć, że wie o co cho.
Jak większość dzieci usiadłam na rowerze mając kilka lat i musicie mi wierzyć na słowo, że byłam zachwycona. Czar prysł w momencie, kiedy rodzice odpięli mi boczne kółka. Przewróciłam się, potwornie zraziłam i odpuściłam sobie tę relację mówiąc, że nigdy więcej na rower nie wsiądę. Co prawda później, sukcesywnie co kilka lat, podejmowałam jeszcze nieśmiałe próby okiełznania maszyny i choć w miarę opanowałam utrzymywanie równowagi, to o jakichkolwiek manewrach nie było mowy. Pedałować i jednocześnie skręcać kierownicą? Ja mogłam pojechać w linii prostej i to by było na tyle.
Przez całe dwadzieścia lat byłam przekonana, że jestem jedynym człowiekiem na tym świecie, który nie umie jeździć. Aż nagle tadam! Będąc studentką poznałam dziewczynę, która też nie umiała w rower! Jest moją bliską koleżanką do dzisiaj :)
I pewnie moja historia w tym miejscu miała by swoje zakończenie, gdyby nie to, że mniej więcej w tym samym okresie poznałam też Dziesia :)
Kiedy zostaliśmy narzeczeństwem, zamieszkaliśmy razem i było wiadomo, że w niedalekiej przyszłości będziemy chcieli założyć rodzinę, powiedział mi: "Nie wyobrażam sobie, że nie będzie Cię na wycieczkach rowerowych ze mną i z dzieciakami." Zobaczyłam ów scenariusz oczami duszy i natychmiast zrobiło mi się strasznie żal, że nie będę mogła dzielić z nimi takich fajnych chwil. Dziewczynki (choć wtedy jeszcze w bliżej nieokreślonym kształcie) i Grzesiek byli i zawsze są dla mnie największą motywacją.
Wsiedliśmy wobec tego w samochód i udaliśmy się dokonać zakupu wszechczasów a potem już tylko ćwiczyliśmy i ćwiczyliśmy na terenie kościoła jednego z gdańskich osiedli. No i wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy trzeba było z placu manewrowego wyjechać na miasto ;) Chciałabym Wam opisać, jak było, ale nie pamiętam, więc podejrzewam, że strasznie i cudownie zarazem.
Dzisiaj uwielbiam nasze wycieczki po różnych ciekawych zakątkach. Rozpiera mnie szczęście i duma, kiedy jedziemy we czwórkę rama w ramę śpiewając piosenki albo urywamy się na rowerowe randki. Kocham ten wiatr we włosach i muchy w zębach. Umiejętność kierowania rowerem (choć wciąż jeszcze daleka od ideału) jest w ścisłej trójce rzeczy, które dają mi w życiu największe poczucie wolności. Może kiedyś przekonam się jeszcze do samotnych wypadów po mieście.
Dzieląc się swoimi doświadczeniami, chciałabym, żeby ta prosta historia zostawiła w Was dwie myśli.
Choćbyście nie wiem jak bardzo byli_łe przekonani_e, że jesteście jedynymi osobami na Ziemi w danej sytuacji, to nic bardziej mylnego. Ktoś, kto dobrze wie z czym się mierzycie, jest zazwyczaj bliżej niż Wam się wydaje. Nie warto kisić w sobie pewnych rzeczy, lepiej się nimi podzielić i pozwolić Życiu mile Was zaskoczyć.
I ponad wszystko, jeżeli pomimo obaw czujecie, że coś może być dla Was i gdzieś głęboko podejrzewacie, że kiedy minie początkowy lęk, to dana rzecz sprawi Wam radość i spełnienie, to idźcie po to. Podejmijcie jedną, drugą i kolejną próbę, bo to w końcu będzie Wasze. Jeżeli ja jeżdżę na wycieczki rowerowe, to i Wy możecie sięgnąć swojego niemożliwego.
![]() |
Wydmy pod... Opolem, 2022 |
Komentarze
Prześlij komentarz