Wstyd Podróżniczki
Luty 2015r., nasza wymarzona podróż poślubna i pierwsza wizyta w Tajlandii. Jednym z miejsc, w którym się zatrzymaliśmy było popularne Chiang Mai znajdujący się w północnej części kraju. Bardzo dobrze się tam czułam. Uwielbiałam rytm i i klimat miasta. Wykupiliśmy tam 2-dniową wycieczkę do dżungli, o której pewnie jeszcze kiedyś Wam opowiem, bo zdecydowanie na to zasługuje z wieeeeluuuu powodów :) Zanim jednak dotarliśmy do dżungli, zatrzymaliśmy się na pierwszej atrakcji. Dołączyliśmy do tłumu szczęśliwych ludzi czekających, by przejechać się na grzbiecie słonia. Najpierw dostaliśmy banany, którymi mogliśmy je nakarmić. Czy było fajnie? Bardzo. Nie codziennie ma się okazję być w bliskim kontakcie z tak ogromnym zwierzęciem. Następnie kolejno parami sadowiliśmy się na grzbiecie słonia w celu udania się na przejażdżkę. Po drodze miły Taj robił nam zdjęcie, które potem mogliśmy zakupić. Atmosfera była cudowna. Wyobraźcie sobie samych uśmiechniętych i podekscytowanych ludzi w pięknych okolicznościach natury. Najgorsze jest to, że w tamtym momencie ani przez sekundę nie pojawiła się w nas refleksja, że to nie jest - nomen omen - naturalna sytuacja. Nie zapaliła się ani jedna czerwona lampka. A tacy niby światowi i wyedukowani my. Koń by się uśmiał. Choć może w tym wypadku trafniej byłoby powiedzieć: Słoń by zapłakał.
Po powrocie do Polski owo zdjęcie na słoniu jeszcze przez cztery lata zdobiło naszą półkę w sypialni. W końcu było już wydrukowane, oprawione na miejscu przez Taja a my na nim byliśmy tacy szczęśliwi. Wspaniała pamiątka. Dopiero w 2019r. przy okazji przeprowadzki na nie spojrzałam i dotarło do mnie, że chyba gdzieś słyszałam, że ten proceder nie jest tak przyjazny zwierzętom, jak wszyscy na miejscu cię zapewniają. Jak widzicie, była to bardzo ogólna informacja, która niestety ledwie zauważona umknęła w prozie życia.
Temat wrócił do nas jak bumerang teraz, kiedy ponownie odwiedziliśmy Tajlandię i kolejny raz zaproponowano nam elephant tour. Tym razem mocniej wgryźliśmy się w pojęcie phajaan czyli "oddzielenia duszy od ciała" słoni, bo tak dokładnie się to nazywa. Brzmi jak magiczny rytuał, a w rzeczywistości jest okrutną torturą, której poddawane są już kilkuletnie słonie brutalnie oddzielane od matki. To tak jakby zabrać kilkuletnie dziecko swojej mamie. Niestety ta bolesna rozłąka jest dopiero początkiem gehenny, jaką przechodzi słoniątko. Od tej pory będzie zamknięte w klatce swoich rozmiarów, w której pozycja stojąca będzie jedyną możliwą. Będzie głodzone i katowane do momentu aż jego dusza oddzieli się od ciała, czyli po prostu do chwili, w której podda się człowiekowi. Następnie, jeśli oczywiście przeżyje, będzie uczyć się rozmaitych sztuczek okupionych krwią i bólem. Wszystko po to, by w przyszłości przynosić ludziom zyski.
"Mamo, tato zobaczcie jak ten słonik pluska się z tą panią w wodzie. Pójdziemy też?" - krzyknęły do nas dziewczynki, kiedy weszliśmy na jedną z plaż Koh Chang. Kilka słoni obracało się w wodzie trzymając na grzbiecie turystki z Europy, chlapiąc je i zrzucając do morza. To było jak kadr z filmu opowiadającego o przyjaźni człowieka ze zwierzęciem. Można było nawet odnieść wrażenie, że słonie się uśmiechają. Tylko że oboje z mężem już wiedzieliśmy w jaki sposób nauczono je tych sztuczek. Spojrzeliśmy na siebie i niemal jednocześnie zaczęliśmy tłumaczyć dzieciom, że słoniki nie są szczęśliwe, że taka zabawa wcale im się nie podoba. Nie wprowadzając córek w szczegóły, staraliśmy się uwrażliwić je na pewne sprawy. To nigdy nie jest łatwe wytłumaczyć dziecku, dlaczego skoro coś jest złe, ludzie to robią. Ja też tego nie wiem. Ba, czasami nawet nie wiem, dlaczego ja sama robię coś, co jest złe. Koniec końców, uważam, że poszło nam całkiem ok, skoro dziewczyny od tamtej pory przyjmują, że na słoniach nie jeździmy, bo to nie jest dla nich miłe i już.
Phajaan to krwawy proceder, który wciąż ma miejsce a który można zatrzymać mówiąc o nim głośno, głośniej, najgłośniej. Jeśli macie mocne nerwy to wrzućcie hasło w wyszukiwarkę internetową a zostaniecie przekierowani do filmów pokazujących te bezduszne praktyki.
Z jednej strony jest mi wstyd, że nie doinformowałam się przed pierwszym wyjazdem do Tajlandii i że zawiodła też moja intuicja i ocena sytuacji już na miejscu. Z drugiej strony cieszę się, że nie popełniłam drugi raz tego samego błędu. Mam jeszcze marzenie na przyszłość, że uda się odkupić winy i odwiedzić jedno z sanktuariów dla słoni, gdzie otrzymują schronienie i szansę na dalsze spokojne życie. Takich ośrodków jest na szczęście coraz więcej.
Jestem ciekawa, czy Wy macie na koncie wstydliwe podróżnicze historie. Myślę, że można ich zaliczyć dużo na różnych polach : kulturowym, językowym, kulinarnym, każdym :) Podzielcie się w komentarzu albo w wiadomości. Będę na nie czekać.
P.S. Specjalne podziękowania dla Madzixa, dzięki której mogłam dodać do wpisu zdjęcia z 2015r. Niestety, będąc w podróży, mam bardzo ograniczony dostęp do starszych fotek.
Super post!
OdpowiedzUsuńDzięki :) Pozdrawiam!
UsuńNie miałam pojecia ze to tak wyglada, choćz drugiej strony nie trudno się domyśleć.. niemniej jednak dziękuję za podzielenie się ta wiedzą!
OdpowiedzUsuńLego_lady dzięki! Dziel się dalej :) Buziaki!
Usuń